poniedziałek, 17 grudnia 2012

Eksperymenty - a propos Taubesa

... wygląda na to, że wiele tego, co napisał w swojej książce sprawdza się w praktyce. Chociaż z pierwszego pozornego wrażenia, niewiele ma wspólnego z dietą dr Ewy Dąbrowskiej, to jest to wyłącznie pozór. 

Oba sposoby powrotu do zdrowia i właściwych wymiarów kładą duży nacisk na to, by wyrzucić z jadłospisu przetworzoną żywność będącą bardziej efektem pracy chemików niż wartościowym pożywieniem. Taubes w krytyce żywienia opartego na węglowodanach wcale nie umniejsza znaczenia żywności bogatej w witaminy, mikro i makro elementy i wszystkie te potrzebne substancje. Wręcz przeciwnie, przytacza sporo przykładów niedożywienia przez osoby otyłe i zasysania niewielkich ilości tych elementów przez tkankę tłuszczową niczym pasożyta na całym organizmie.


Po wyjściu z "diety królika" jak przezwałam dietę dr Dąbrowskiej (całkiem słusznie, nieprawdaż?), rozglądałam się i czytałam dużo niepopularnych książek o żywieniu. Człowiek może dostać niezłego rozdwojenia jaźni, mówiąc szczerze. Szczególnie, że to co zaleca się oficjalnie nie tylko nie czyniło mnie zdrowszą i szczuplejszą, ale tylko pogorszało sprawę. Alergeny pokarmowe do przyjemności nie należą, nałóżmy na to problemy hormonalne i nieszczególnie udane próby ustalenia jadłospisu, który na długą metę postawił nie na nogi.

Ustaliłam więc dosyć dziwaczny jadłospis dla niektórych. Z jednej strony zielone warzywa, na które niestety sezon powoli się kończy, lub takie niebogate w skrobię lub inne substancje nie wywołujące rzutu insuliny do krwi (lekcję Taubesa o wpływie hormonów na wagę i rozrost tkanki tłuszczowej odrobiłam!). Kapusta, kalafior, sałaty, ogórki, trochę pomidorów, awokado, seler, papryka, cukinia, kiełki, czasem jakiś owoc i tym podobne, a z drugiej wydawałoby się kompletne przeciwieństwo - dużo różnych tłuszczy, pod postacią np. orzechów, w mięsie i jego przeróbkach, żółte sery, niekiedy niesłodzone serki czy jogurty (znaleźć jogurt owocowy bez dodatku cukru to chyba niemożliwość na polskim rynku). Przy okazji czytania etykiet wędlin i produktów im podobnych, człowiek uświadamia sobie ile chemicznego g*** jest w jedzeniu. Niewiarygodne ilości, nie wspominając np. kiełbaskach reklamowanych dla dzieci, z mięsa zawierające tylko MoM.

Oczywiście, rodzi to niekiedy problem z menu. Ale z czasem, studiując tabelę wartości odżywczych konkretnych produktów, i wybierając z nich z jak najmniejwęglowodanowe, nauczyłam się co mogę bezkarnie wcinać. Fajne uczucie - nie musieć głodować jak przy wielu dietach włącznie z Dąbrowskiej.

I wygląda na to, że działa :D Zanotowałam w zeszłym tygodniu kolejny spadek obwodów, wagi nieco mniejszy. Ale obwody i samopoczucie się poprawiły. Bóle głowy na nowym żywieniu zniknęły jak ręką odjął. Jeszcze do końca nie wiem, jak się z dietą ustalibilizuje, wyjdzie w praniu w kolejnych miesiącach. Strasznie trudno jest  w dzisiejszych czasach tak ułożyć jadłospis, by nie doprowadzić do niedożywienia w kluczowe składniki i jednocześnie naprawiać wieloletnie błędy ;/
Cóż, mawiają mądry Polak po szkodzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz