niedziela, 30 września 2012

Efekty diety dr Dąbrowskiej

Niektórych najbardziej zainteresuje chyba tylko utrata wagi, bowiem tyle osób traktuje tą dietę jak cudowny środek odchudzający. Cóż, u mnie z tym była prawdziwa kicha - nieco ponad kilogram. 

Jednak od początku problemów ze zdrowiem, chudłam wyjątkowo "ciężko", a i logika mówi, że przyjmując tyle a tyle kalorii, nie ma co się oszukiwać. I tak uważam, że nieduży spadek wagi to tylko cegiełka wśród innych zalet. Bo waga wcale najważniejsza nie jest, liczą się obwody, jędrność ciała, samopoczucie i efekty zdrowotne. 

Co nam przecież po figurze wieszaka na ubrania, jeśli stan skóry woła o pomstę do nieba, a włosy wypadają garściami po dietach cud...

To, co mnie zaskoczyło jeszcze pod koniec diety, to niesamowita poprawa węchu! Jestem alergikiem, więc "normalnym" stanem była zawsze jakaś częściowa utrata węchu (co za tym idzie i smaku), a tu złapałam się w zeszłym tygodniu na wychwytywaniu zapachów o pojęciu których nie miałam pojęcia. Zwyczajne rzeczy wokół mnie, nawet ulubione leczo - pachniały inaczej. Nie wszystko było inne, ale zmiana jest bardzo odczuwalna. Smak też już inny, dwutygodniowa dieta na pewno to wzmocniła. Niektóre "sztuczne" rzeczy już mi nie smakują, bo to zwyczajnie nie ta przyjemność jak zachowana w pamięci. 

wtorek, 25 września 2012

Ile schudłam przez 2 tygodnie stosowanie diety Dąbrowskiej?

Przeliczając tylko na czystą utartę kilogramów, przez te dwa tygodnie schudłam niewiele. Kilogram z niewielkim haczykiem(wiadomo, waga o parę gram zawsze się waha). A więc w spokojnym tempie, żadnego spektakularnego spadku wagi nie było. Podsumowanie napiszę kiedy indziej, dzisiaj już nie mam sił, szczególnie że wieczorem dałam czasu na siłowni. Nie samą dietą człowiek wraca do formy...

Wychodzenie z diety aż tak trudne nie jest, znaaacznie gorsze były początki na Dąbrowskiej. Wprawdzie brakuje mi produktów, śni mi się dobry twarożek z czosnkiem i ziołami na świeżo upieczonej grahamce :D Co by nie przedobrzyć, trzeba stopniowo zwiększać kaloryczność i wartość odżywczą pokarmów. Ale jednocześnie produkty z diety nie znikają, zresztą były także wcześniej w mniejszym stopniu podstawą żywienia. Może w tym tkwi tajemnica braku spektakularnych efektów, kiedy człowiek powoli przechodzi na coraz właściwsze odżywianie, wiele problemów ustępuje tak stopniowo, że umyka to naszej uwadze. 

No nic, dobranoc - jutro kolejny dzionek, a trzeba wstać wcześnie bo zakup serka naturalnego zaplanowany na ranne godziny. ;)

niedziela, 23 września 2012

Marchwianka

Dzisiaj na obiad mam marchwiankę - zupę z marchewki. Nie jest trudna, nawet zupełny kuchenny laik przygotuje ją bez wielkiego trudu :)

Podstawowy przepis:
- marchew
- woda
- wg własnych upodobań: ulubione dodatki smakowe (czosnek/cytryna/zioła) albo dodatek innych dozwolonych warzyw

Obraną, pokrojoną marchewkę włożyć do garnka, zalać dwukrotnie większą ilością wody. Gotować do miękkości, w międzyczasie można dodać własne dodatki wg upodobania, a potem ostudzić. Zmiksować, potem zagotować raz jeszcze przed podaniem. Koniec.

Łatwizna :)

Obalam mity - ile schudnę?

Często po dietę dr Ewy Dąbrowskiej sięgają osoby, próbujące różnych diet cud. W różnych publikacjach wskazuje się często duży ubytek wagi, wg zależności - im wyższa waga wyjściowa, tym większy spadek wagi. Można przeczytać m.in. na tej stronie takie kwiatki:

Jeśli osoba szczupła zaczyna stosować dietę owocowo-warzywną, to po 2 tygodniach traci od 3 do 4 kg, zaś osoby otyłe tracą od 4 do 6 kg. Pacjenci z nadwagą chudną po 4 tygodniach - 8 kg, a po 6 tygodniach diety - 12 kg. Większa jest utrata wagi na dobę na początku diety i wynosi 0,48 kg, zaś po 4 tygodniach 0,4 kg, a po 6 tygodniach - tylko 0,28 kg.

Taki ubytek wagi jest kompletna bzdurą! Co gorsza, również publikacje doktor Dąbrowskiej zawierają tego rodzaju opisy utraty wagi i zdrowienia. Tymczasem przeczy to zwyczajnie matematyce i leczeniu żywieniem. Z kilku powodów.

sobota, 15 września 2012

Brakuje mi... o uzależniającym jedzeniu

Przez tych kilka wcześniejszych miesięcy zmiany odżywiania, przestawiania się na bardziej zdrowe rzeczy i eliminacji wielu różnych dziwnych sklepowych produktów, organizm nie przestawał "tęsknić" za znanym sobie uzależniającym smakiem. Paradoksalnie, kiedy czasem się na coś skusiłam, coś mnie trafiało - łagodnie mówiąc ;) Wyczekiwana "nagroda" w postaci pozwolenia sobie na utęskniony produkt była jednym wielkim rozczarowaniem. Co gorsza, nieraz próba sięgnięcia po ten produkt nie wyłączała na niego głodu - nie zaspokajała go. Organizm spodziewał się czegoś innego i tych innych doznań potrzebował, a nie stającemu w gardle posmakowi chemii. To trochę jak najpaskudniejsza porażka. Spodziewasz się prawdziwych pyszności, w swojej pamięci chomikujesz te wszystkie doznania, smak, zapach, kolor, etc., a tu z każdą łyżką jedzenie staje ci w gardle.

Byłam wielbicielką gotowych sosów w słoikach (Dawtona, Pudliszki m.in.), teraz większość nie przejdzie mi przez gardło. Mimo że umiem już całkiem nieźle gotować (lata na swoim swoje robią ;) ), ciągle mam problem ze smakiem. Myślę, że to skutek wieloletniego życia na różnych polepszaczach i wzmacniaczach. Zainteresowałam się tym dopiero kiedy zdrowie zaczęło mi siadać, a i tak na początku nie łączyłam tego z wieloletnimi błędami żywieniowymi, mam za swoje ;( Waga jest tu najmniejszym problemem. Kiedyś spadnie do w miarę optymalnej, przy zdrowym odżywianiu po prostu nie ma innego wyjścia - organizm wróci do równowagi. 

Smak i uzależnienie od jedzenia... jesteśmy zaprogramowani na pewne doznania i producenci żywności nie bez powodu wydają fortuny by ten program poznać i przerobić na swoją korzyść. W końcu bez jedzenia człowiek nie przeżyje, więc do zgarnięcia jest ogromny kawałek tortu. Nawet po tylu miesiącach stopniowego odstawiania najgorszych chemikaliów sprzedawanych jako żywność, wciąż czuję niekiedy apetyt na wiele tego typu produktów, nawet jeśli po spróbowaniu ich  to zdecydowanie nie to czego oczekiwałam i pamięta mój mózg - i tak zostaje dalej niezaspokojony głód doznań, które niegdyś dawały... I to jest najgorsze, bo nawet jeśli się ugnę i skuszę, to po miesiącach powolnego odtruwania się dana rzecz jest dla mnie często niejadalna, inny smak, węch, etc. i moje zmysły nie łączą go ze wspomnieniem. Zostaje głód, którego się nie zaspokoi. Irytujące. Nie łudzę się, że to zniknie, ewentualnie zblaknie po pewnym czasie co już zresztą obserwuję. Po tych kilku miesiącach, ochota nachodzi mnie rzadko - a na początku zmiany diety to był koszmar. 

Wczoraj zrobiłam wielki gar leczo, trochę celem obiadowo-kolacyjnym na najbliższe dni, ale głównie do słoików. Zimą warzywa nie mają nawet połowy tego smaku, co teraz, są piekielnie drogie, a kupowanie gotowych przetworów w słoikach... jak widać przestaje mieć sens. Ech, niemal powrót do korzeni, zamieniam się w matkę polkę spędzającą jesień na robieniu weków. Coś mnie do tego złośliwie podkusza, niemalże odzywa się we mnie wizja głodu zimą - w mojej głowie po tych wszystkich miesiącach zmian zagnieździło się bardzo głęboko przekonanie, że albo teraz się zabezpieczę albo będę zmuszona spędzić zimę na różnych sklepowych sztucznościach. To chyba lekki objaw paranoi dietetycznej ;) Jak zwał, tak zwał, w ostatecznym rozrachunku to nieistotne. Mawiają, że na diecie najlepiej nie przebywać zbyt dużo wokół jedzenia, ani w kuchni, być może mają rację. Bo wcale nie tak nagle moja uświadomiła mi, jak bardzo dzisiejsze żywienie przeładowane jest chemią i żywności niewiele przypomina... 

Rozpisałam się dzisiaj... ech. Za oknem szaroburo, a ja jeszcze w rozsypce sobotniej. Zmykam na bazar, na zakupy, a zamykają już o piętnastej, w końcu ludzie pracujący w sobotę odliczają minuty do piętnastej ;) 

środa, 12 września 2012

Ponuro za oknem

Dzisiaj jak na złość, czuję się niczym przemielona w jakiejś maszynce. Za oknem szaroburo, nie chce się nawet wyglądać na zewnątrz ani wstawać z łóżka. Żołądek woła jeść, więc prędzej czy później trzeba będzie się zwlec. Zwłaszcza, że muszę przygotować jedzenie do pracy.

To jedna z największych wad tej diety. Aby wszystko przygotować w ilości pozwalającej na nieodczuwanie głodu, i to tylko dla jednej osoby, trzeba się nieźle napracować. Trochę lżej jeśli jest się większość dnia w domu, ja niestety nie jestem :(


wtorek, 11 września 2012

Początki

Ech. Początki, o czym to ma być? Takie wpisy najczęściej wieją nudą.
Od jakiegoś czasu wprowadziłam zdrowsze odżywianie. Przy okazji trochę schudłam... Ale mam też problemy ze zdrowiem, nieciekawą krzywą cukrową, za szybko się męczę, problemy ze snem, etc. 
Przestawiałam się na zdrowszą żywność dosyć długo, w sumie w listopadzie/grudniu zeszłego roku zaczął się przełom. 
Dietę Dąbrowskiej zaczynam dopiero teraz, bo takich eksperymentów nie można ot tak wprowadzać. Nie należę do osób o żelaznej woli, na głodzie warzywnym nie wytrzymam długo ;) Musiałam się przestawiać stopniowo. Nagle odstawiony od uzależniającego papu wielbiciel glutaminianu sodu jest skazany na porażkę.
Teraz sezon na warzywa panuje, są najsmaczniejsze,  w dodatku robię dużo różnych słoików. Idealna wymówka by pobuszować w kuchni :)